Lekko spóźniona - ufam, że jeden dzień to ciągle spóźnienie "z klasą" - przybywam z rozdziałem pierwszym. Dziękuję za odzew pod prologiem! (Szerze - po mojej bardzo, bardzo długiej przerwie w blogowaniu, sądziłam, że zapomniałam już, jak to się robi i nikogo tu u siebie pod postami nie spotkam.) Nie będę się zbyt długo rozwodzić nad treścią rozdziału. Jestem jako-tako zadowolona z efektu, ale jednak czuję, że za jakiś czas, kiedy tekstu przybędzie, będę chciała dużo tu pozmieniać. W każdym razie... zapraszam i smacznego!
Kiedyś prawie w ogóle nie płakałam. Jakkolwiek silne emocje by mną nie targały, potrafiłam zdusić w sobie łzy i wysoko podnieść głowę, powtarzając sobie, że muszę być twarda i nieugięta. Byłam taka. Byłam naprawdę twarda.
Teraz? Wystarczył zapach. Znajomy zapach domu. Tak dawno w nim nie byłam, że stał się zauważalny i wypełnia moje płuca w słodki, kojący sposób. Łzy od razu pojawiają się w kącikach oczu i mrugam usilnie, żeby się ich pozbyć, zażenowana sobą. Odwracam się od rodziców, żeby nie mogli tego dostrzec.
Sama nie wiem, czy to bardziej kwestia radości z powrotu, czy żalu przez świadomość, że ostatnio byłam tu ponad rok temu. Gniewnym gestem ocieram oczy, zanim spoglądam na mamę, która przez cały czas przyglądała mi się niepewnie. Widzę, że też jest bliska płaczu, ale ze zgoła innego powodu, niż ja. Jestem jej wdzięczna za to, że tak dzielnie się trzyma. Jeśli ona by się rozkleiła, dla mnie też nie byłoby ratunku.
– Daj, wezmę to od ciebie – mówi tata, stając za mną i przechwytując moją torbę podróżną.
– Nie trzeba, tato – rzucam, ale on już ma mój bagaż w rękach i idzie w stronę domu.
Wzdycham i podążam jego śladem, obejmując się ramionami. Z zawzięciem zaciskam usta. Mama rusza w ślad za mną, niepewnie chwytając mnie za łokieć. Zduszam w sobie ochotę strącenia jej dłoni. Rozplatam ręce i chwytam ją za nią, żeby przynajmniej nie czuć się, jakby prowadziła mnie, jak kalekę, która nie jest w stanie poradzić sobie sama. Czuję, że ściska lekko moją dłoń. Znów zaczynam zawzięcie mrugać, żeby nie pozwolić łzom spływać po twarzy. Może kiedyś się przyzwyczaję do nowego stanu rzeczy. Wszyscy się przyzwyczaimy.
Tata wspina się po schodach, niosąc bagaż do mojego pokoju. Z wahaniem podążam za nim, skrzypienie schodów rozchodzi się echem po klatce schodowej. Sam widok zamkniętych drzwi wywołuje nieznośne ściskanie w żołądku.
– Mogłabyś? – pyta tata. Wymijam go, otwieram drzwi i przekraczam próg.
Robię kilka kroków naprzód, rozglądając się tak, jakbym znalazła się w tym pomieszczeniu pierwszy raz w życiu. A wszystko jest przecież tak bardzo znajome: łóżko z metalową, zdobioną ramą, biurko pokryte książkami, jasnozielone ściany i wiszące na prawie całej ich powierzchni fotografie. Słyszę, że tata wchodzi za mną i stawia bagaże na podłodze. Spoglądam na niego. Stoi z rękami opartymi o biodra, bezradnie patrząc pod nogi.
– No to co? – pyta głupio, posyłając mi przelotne spojrzenie. Skubię zębami wnętrze policzka i przejeżdżam dłonią po króciutkich włosach na czubku głowy. – Jesteś głodna? Chcesz coś do picia?
– Nie, tato. Dzięki.
Widzę, że czuje się niezręcznie. Nigdy nie był zbyt otwartym ani żywiołowym człowiekiem. Wiem, że chciałby się mną zająć i czułby się dużo lepiej, gdyby mógł położyć mnie w łóżku, co kilka minut sprawdzać, czy jestem szczelnie zakryta kocem, przynosić mi herbatę i głaskać po głowie. Zdaje się czekać, aż go o to poproszę, ale nie mam zamiaru. Nie ma nic, co sprawiałoby, że czułabym się bardziej nieswojo i nie na miejscu, niż roztaczana nade mną opieka. Tak było od zawsze i odkąd okazało się, że jestem chora, stało się to jednym z większych utrapień.
– Chciałabym teraz chwilę pobyć sama, jeśli pozwolisz – mówię po chwili ciszy.
Tata kiwa głową, ale jeszcze przez chwilę stoi, a potem podchodzi do mnie i przytula mnie lekko. Delikatnie klepię go po plecach. Uścisk nie trwa dłużej niż kilka sekund. Po tym tata wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Wiem, że nie jest dobry ani w mówieniu o uczuciach, ani w okazywaniu ich i zdaję sobie sprawę z tego, co tym uściskiem chciał przekazać. W naszej rodzinie przytulanie zawsze zostawialiśmy na specjalne okoliczności.
Kiedy zostaję sama, wzdycham ciężko i rozglądam się po swoim pokoju. Każdy skrawek jego przestrzeni jest kopalnią wspomnień z okresu Przed Rakiem, tych, które przez miniony rok starałam się trzymać w odizolowanej i szczelnie zamkniętej części pamięci. Gdy sunę wzrokiem po zdjęciach na ścianach, po przedmiotach, meblach – wszystko wraca i obraca się jak w kalejdoskopie, błyskając obrazami, dźwiękami i zapachami. Ucisk w żołądku staje się jeszcze bardziej nieznośny.
W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek przeklinam moją sentymentalność. Czuję się złapana w klatkę zbudowaną ze wszystkich pamiątek, które gromadziłam przez lata. Przez chwilę mam ochotę zerwać wszystko ze ścian, wygrzebać z ozdobnych pudełek, zabrać i wyrzucić przez okno albo spalić, byleby tylko zniknęło z pola widzenia.
Jestem jednak zbyt zmęczona, więc zamiast tego zsuwam buty czubkami palców, wspinam się na łóżko, zwijam w kłębek i zasypiam w ubraniu.
*
Wymykam się z domu, kiedy mama nie patrzy. Nie mogę znieść bezczynnego siedzenia w łóżku, chociaż mam świadomość, że to by ją zadowoliło. Nie musi zachowywać się, jakbym wciąż była chora. Już nie jestem. Wiem jednak, jak trudno jest jej pojąć, że nie wymagam całodobowej opieki.
Otulam się ciaśniej swetrem. Wcale nie jest zimno, ale bardzo niewiele wystarcza, żebym się przeziębiła. Dla mojego zdruzgotanego organizmu może to mieć bardzo nieprzyjemne skutki.
To dziwne uczucie, znaleźć się w miejscu, które zna się na wylot po tym, jak przez długie miesiące miało się wrażenie, że wszystkiego się zapomniało. Wiele się zmieniło podczas mojej nieobecności, ale jednocześnie miasto wygląda tak jak przedtem. Każda uliczka, każdy trawnik, każdy z ustawionych w równych rządkach domów. Mijając budynki, mogę bez problemu wyliczyć nazwiska mieszkających tam ludzi.
Machinalnie kieruję swoje kroki w stronę małego placu zabaw nad jeziorem, tego, który był od zawsze moim miejscem. Miejscem, którym podzieliłam się tylko z dwójką ludzi na ziemi. Przez chwilę żałuję, że nie wzięłam ze sobą odtwarzacza. Wieczorami Lake Rupert* milkło i oprócz odgłosu podeszw zderzających się z chodnikiem, słyszę jedynie dźwięk wydawany przez pokrzykujące żaby. Dopiero później pojawia się jeszcze jeden, ale na początku wydaje mi się, że to tylko echo moich kroków.
– Ella?
Mimowolnie spinam się w sobie. Czuję palące spojrzenie na karku, rozchodzące się po całych plecach i ramionach. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że to wcale nie było echo. Odwracam się niepewnie, dobrze wiedząc, kogo zobaczę, jednocześnie obawiając się tego i nie mogąc się doczekać.
To jest Gideon. Naprawdę on.
Nie zmienił się prawie w ogóle. Przydługie blond włosy otaczają w nieładzie jego twarz, spojrzenie niebieskich oczu wodzi po mojej twarzy. Wciąż ma okrągły kolczyk w nosie. Ma na sobie nawet koszulkę, którą pamiętałam.
Tylko coś w twarzy się zmieniło, coś bardzo nieuchwytnego, ale jednak zmieniającego ją nie do poznania.
A może to po prostu kwestia tego, że zwykł patrzeć na mnie inaczej, niż jakbym była senną marą, duchem, którego tylko on widzi?
– Ella – powtarza, teraz jako stwierdzenie. Zaplata ręce na piersi, odgradzając się ode mnie. Bezwiednie powtarzam jego gest, jakby w przekonaniu, że tarcza z ramion obroni mnie przed skutkami tego spotkania.
Wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie. Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie wszyscy się znali. Nie było nawet mowy, że nigdy na siebie nie wpadniemy. Że nigdy nie dojdzie do konfrontacji.
Ale jednak to było dla mnie za wcześnie. Nie byłam gotowa na jego widok, nieme oskarżenie w spojrzeniu i bolesne ukłucie w brzuchu.
– Gideon – mówię słabo. Przez chwilę ciemne plamy migają mi przed oczami i mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, ale dzielnie trzymam się w miejscu.
– Zmieniłaś fryzurę – mówi niby mimochodem, przyjmując na pozór beztroską postawę. Znałam go zbyt dobrze, żeby w nią uwierzyć. Zasmuca mnie ten widok, chociaż niczego innego nie spodziewałam się z jego strony. Nie spodziewałam się, że gdy tylko mnie zobaczy, pochwyci mnie w ramiona i zamknie w ciasnym uścisku. Po pierwsze, nie był tego typu osobą. Po drugie, chyba nikt nie zareagowałby w taki sposób, pierwszy raz od ponad roku widząc kogoś, kto gwałtownie zerwał kontakt, nie wyjaśniając, dlaczego, nie informując, gdzie i na jak długo zmierza.
Niepewnie unoszę rękę, by przeczesać palcami krótkie włoski na potylicy.
– Tak – mówię niepewnie. Na obecną chwilę wydaje mi się to bardziej przystępnym wyjaśnieniem. Spuszczam wzrok pod nogi, nie mogąc znieść tego spojrzenia. Nie mogąc znieść nawet jego widoku, chociaż nawet kiedy na niego nie patrzę, czuję ten potworny ucisk.
– Nie pasuje ci. Dużo lepiej wyglądałaś z długimi włosami – mówi niby od niechcenia.
– Wiem – przyznaję niechętnie. Nie podoba mi się prowadzenie z nim takiej bezsensownej rozmowy o niczym, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to bezpieczne. Nie jestem też pewna, czy to odpowiedni moment na to, by powiedzieć mu wszystko, co bym chciała. Nie jestem też pewna, czy w ogóle będzie chciał tego słuchać. I nie jestem też pewna, czy zdołam kiedykolwiek to z siebie wydusić.
– Co tam? – pyta. Niepewnie podnoszę na niego wzrok, mocno zaciskając palce na swoich ramionach. Przybrał nonszalancką pozę, ale jego twarz zdradza zacięcie. Nie stara się nawet tego ukryć.
– Żyję – mówię z przyzwyczajenia i uśmiecham się kwaśno. Za każdym razem, kiedy pielęgniarka przychodziła do mojego pokoju, żeby naszprycować mnie garścią tabletek albo po raz wtóry pokiereszować moje ramię zastrzykami i pytała, jak się czuję, odpowiadałam właśnie tak, obdarzając ją ironicznym uśmiechem. To słowo odcisnęło się na moich ustach, zanim zdołałam w ogóle o tym pomyśleć, ale nie było szans, żeby Gideon zrozumiał mój mały żarcik.
Musiał zupełnie opacznie odczytać moją wypowiedź i uśmiech, bo ze zrezygnowaniem kiwa głową, a potem otwiera usta, zamiera na chwilę i dopiero po tym się odzywa.
– To dobrze. Słuchaj, muszę pomóc tacie w domu, więc już pójdę – kłamie. Znam go na tyle dobrze, by z łatwością to wychwycić – nigdy zresztą nie był w tym dobry. Ściera mi mój głupawy uśmieszek z ust i już rusza, żeby mnie wyminąć, a w mojej głowie wybucha wyścig z czasem, gdy staram się wymyślić coś, żeby go zatrzymać. Nie chcę, żeby odchodził, myśląc, że nie chcę go widzieć. Nie chcę, żeby się oddalał, zanim nasyciłam się jego widokiem.
– Czekaj – mówię nagle, a on przystaje, wpatrując się we mnie pytająco. Zanim zdążę przemyśleć, co chcę powiedzieć, wypalam: – Nie chcesz wiedzieć, co się ze mną działo?
Ze swoich ramion tworzę swego rodzaju kokon, tak mocno się nimi obejmuję. Gdy posyła mi pytające spojrzenie i zaciska mocniej szczękę, znów widzę przed oczami czarne plamy i mam wrażenie, że świat się kołysze. Mrugam oczami jak wariatka. Nie chcę się przewracać. Nie chcę mdleć. Nie na jego oczach.
Po kilku głębokich wdechach świat się uspokaja, a Gideon ciągle patrzy na mnie z pytaniem odmalowanym na twarzy. Nic nie rozumie. Wiem, że nie rozumie. Nic nie wie.
Kiedy dowiedziałam się, że mam białaczkę, kiedy przyswoiłam już tę wiadomość – oszalałam. Jedyne, o czym byłam zdolna myśleć, to Gideon i moja najlepsza przyjaciółka licealnych lat, Hannah. Dwoje najważniejszych ludzi w moim życiu, prawie jak rodzina.
Postanowiłam nic im nie mówić o swojej chorobie. Każdemu z nich tuż przed wyjazdem wysłałam krótką wiadomość, których treść w chłodny sposób informowała, że nie interesuje mnie dalsza znajomość z nimi i że wyjeżdżam. Zakazałam rodzicom komukolwiek mówić o tym, co się ze mną dzieje. Kategorycznie, bo w małych miastach plotki rozchodzą się szybko, a ja byłam bardziej niż pewna, że gdyby tylko Gideon się dowiedział, że jestem chora, przeszukałby Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz tylko po to, żeby mnie znaleźć. To samo tyczyło się Hannah.
Nie mogłam na to pozwolić. Nie chciałam, żeby marnowali czas na patrzeniu, jak więdnę i umieram, jak każdego dnia sukcesywnie, krok po kroku zbliżam się do trumny. Jak kompletnie łysa, sina i blada, podłączona do kroplówki i zbyt słaba, by stać na własnych nogach, czepiam się resztek życia, jakie w sobie mam.
Lekarze nie dawali dużych szans na remisję. Powiedzieli, że lepiej będzie dla mnie i mojej rodziny, jeśli nie będziemy na to za bardzo liczyć. Powiedzieli, że jeśli przez półtora roku terapia nie przyniesie skutków, przeniosą moje leczenie do domu – żebym w razie czego mogła zrobić tych kilka rzeczy, których zrobić nie zdążyłam.
Dlatego wyjeżdżając, spaliłam za sobą wszystkie mosty.
– A zamierzasz mi powiedzieć? - pyta Gideon. Trudno wyczytać cokolwiek z jego tonu. Jego głos w tym momencie brzmi bardziej obco, niż kiedykolwiek. Przyglądam mu się ze smutkiem.
– To bardzo skomplikowane – informuję go zduszonym głosem. Powoli kiwa głową. Cierpki uśmiech wykręca mu wargi, widzę w nim wahanie.
– Kiedyś mi powiesz – mówi, a potem odwraca się i odchodzi. Wpatruję się w jego szerokie barki z mieszanką zaskoczenia i smutku. Wzdycham, chowając twarz w dłoniach. Ból w przedramionach uświadamia mi, jak mocno jeszcze przed chwilą zaciskałam mięśnie, stojąc naprzeciwko niego.
*miasto fikcyjne, wymyśliłam je na potrzeby tej historii; nazwa jest kijowa, wiem, może kiedyś wymyślę lepszą
Pierwsza część rozdziału, kiedy główna bohaterka wraca do domu...trzyma za serce. Widać, że z ojcem miała lepszy kontakt, gdyż pozwoliła mu się dotknąć, ba, przytulić. Zastanawia mnie, co się stąło u licha. Druga część daje nam poznać bardziej przeszłość Elli. Swoją drogą masz duży plus u mnie za imię. Jest ładne. Ah,Gideon - imię kojarzy mi z Cross'em, jeśli dobrze pamiętam albo pomyliłam. Aczkolwiek wyjątkowe. Przypuszczam, że nie był gotowy na rozmowę o przeszłości. Nie jestem pewna czy oboje byli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję za komentarz i miłe słowa, są naprawdę motywujące :)
UsuńPozdrawiam!
Wow, zapowiada się bardzo ciekawie. Pomysł na, swego rodzaju, powrót do życia, wydaje mi się naprawdę interesujący. Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, w jaki sposób główna bohaterka zamierza odbudować te wszystkie, spalone za sobą, mosty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny rozdział ;)
Dzięki za komentarz! Pomysł interesujący, ale jednocześnie wykonanie trudne, więc mam nadzieję, że doskoczę do tej poprzeczki, którą sobie zawiesiłam, bo mam jak na razie wrażenie, że zapowiada się lepiej, niż miałoby być w rzeczywistości ^^'
UsuńPozdrawiam!
jesteś najlepsza najlepsza najlepsza.
OdpowiedzUsuńE tam. Nie jestem.
Usuńnie śmiej zaprzeczać, Słońce
UsuńNie przepadam zazwyczaj za narracją pierwszoosobową. Taki uraz z czasów onetu, gdy niczym grzyby po deszczu powstawały kolejne blogi wypełnione świecącymi, różowymi gifami, a treść ograniczała się do wyliczenia, co udręczona (one zazwyczaj były udręczone) bohaterka zrobiła danego dnia. Generalizuję, wiem, bo w tym samym czasie trafiłam na wiele świetnych blogów i wciąż żałuję, że nie są one prowadzone do tej pory, ale uraz pozostał. Mam zaledwie kilka autorek, których pisaninę w jedynce nie tylko lubię, ale wyczekuję każdego kolejnego rozdziału. I coś mi mówi, że Ty będziesz zaliczała się również do tego grona.
OdpowiedzUsuńHistoria zapowiada się na pozór lekko, niezależnie od tematyki, która jest dość ciężkim tematem, takim, którego ja obecnie nie odważyłabym się poruszyć. Dlatego podziwiam takich ludzi z całego serca. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś, ponieważ w takich typu historiach panuje utarty schemat i nie przemawia on nigdy na korzyść piszącego. Może dlatego, że większość historii o raku traktuje o drodze ku śmierci, nie zaś o ozdrowieniu (nawet, jesli tymczasowym) i powrocie do starego, a jednoczesnie zupełnie nowego i nieznanego świata. Udało Ci się to uchwycić. Niby pokój Elli jest taki sam, ale wszystko inne się zmieniło. Ona, cała jej rodzina, wszystko. Ten pokój nie odzwierciedla już osoby, którą niegdyś była, odważyłabym się nawet stwierdzić, że nie ma z nią nic wspólnego, ale to tylko moja interpretacja, a uwielbiam to robić. Interpretować wszystko na swoj sposób. Nawet, jesli moje domysły nigdy się nie sprawdzą, jest to naprawdę fajne ;) Żałuję jednak, że nie poczekałaś ze spotkaniem z Gideonem do następnego rozdziału, w tym skupiając się na rodzinie, bo choć wiemy, że ojciec Elli jest człowiekiem raczej zamkniętym w sobie, nie okazującym zazwyczaj swoich uczuć, a mama dzielnie się trzyma, nie chcąc rozpłakać, to jednak nie wiemy niczego. Ale poczułam nić sympatii do jej ojca, odnajdując w nim część siebie, jeśli chodzi o sferę uczuciową, oczywiście. Spotkanie z Gideonem wydało mi się na początku dziwne, zbyt dziwne jak na ujrzenie kogoś, kto zmierzał kolejką górską wprost w objęcia śmierci, ale czytając o tym, co zaserwowała jemu i Hannah Ella, wcale się chłopakowi nie dziwię. W zasadzie, na jego miejscu czułabym się zła, oszukana. Ciekawi mnie spotkanie z Hannah. I to jak jej i Gideona losy układały się po wyjeździe Elli. Czy zbliżyli się do siebie? Czy wczesniej w ogóle się przyjaźnili, znali, kolegowali? Czy też Ella była łączącym ich spoiwem? Tak wiele pytań i mam nadzieję, że niedługo zdołam uzyskać na nie odpowiedź, bo historia naprawdę mnie zainteresowała. I to w zasadzie powinnam po prostu napisać, zamiast rozwodzić się nad wszystkim i niczym. Ale powinnaś do tego przywyknąć. Nie potrafię pisać krótkich, prostych komentarzy ;)
Poza tym, masz ogroooooomnego plusa w postaci Freddie'ego <3 :D
Pozdrawiam,
Nawet nie wiesz, jak bardzo Ci jestem wdzięczna za ten komentarz. :) Krótkie i proste komentarze też są w porządku, ale właśnie takie są tymi, na które autor po cichu liczy, więc bardzo dziękuję! Jeśli chodzi o interpretowanie tekstu - jako aspirująca pisarka wyznaję zasadę, że tekst właśnie po to jest, więc bardzo się cieszę, że to robisz. Nie będę się tutaj za bardzo nad treścią rozwodzić czy też pisać o tym, dlaczego stosuję pewne rozwiązania, bo mam nadzieję, że prędzej czy później obronią się same, mogę natomiast zapewnić, że nie chcę zaniedbać wątku rodziców i skupiać się na relacji z Gideonem, chociaż w początkowych rozdziałach tego pierwszego będzie trochę mniej.
UsuńPrzepraszam za taką lakoniczną odpowiedź, spieszę się do pisania, a nie chciałam pozostawiać Twojego komentarza bez odzewu. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się kolejnymi rozdziałami! I jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz, bo dał mi sporego boosta do pisania!
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Zacznę od tego, że w oczy rzuciło mi się powtórzenie, które jest dosyć rażące przy czytaniu: "Przydługie blond włosy otaczają w nieładzie jego TWARZ, spojrzenie niebieskich oczu wodzi po mojej TWARZY". Poza tym żadnego błędu nie zauważyłam :))
OdpowiedzUsuńTak właśnie myślałam już po przeczytaniu prologu, że główna bohaterka postanowiła odepchnąć od siebie wszystkich, którzy ją kochali, żeby jej śmierć ich nie zraniła. Podobną postawę przyjmuje wiele osób nieuleczalnie chorych i chociaż po części rozumiem, co nimi kieruje, gdy zachowują się w taki sposób, uważam, że popełniają ogromny błąd. Jeśli ktoś powie swoim przyjaciołom czy osobom, które kocha "nie chcę cię więcej widzieć" sprawi, że zarówno on, jak i oni będą cierpieć. Umieranie w samotności z pewnością jest okropnym doświadczeniem. Może i Ella nie chciała, by najbliższe jej osoby oglądały, jak staje się coraz słabsza i żeby ten widok ich ranił, ale to było kompletnie bez sensu. Przecież po jej śmierci i tak dowiedzieliby się o wszystkim i nawet, gdyby zrozumieli, czemu zachowała się w ten sposób, mieliby do niej żal, że nawet nie pozwoliła, by się z nią pożegnali. No a teraz Ella wygrała z chorobą i jej decyzja okazała się jeszcze gorszym pomysłem. Przynajmniej ma szansę, żeby wszystko naprawić. Powinna szczerze porozmawiać z Hanną i Gideonem. Chociaż będą mieli do niej ogromny żal, myślę, że zrozumieją.
Widać, że rodzice głównej bohaterki nie potrafią sobie poradzić z powrotem córki do zdrowia, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Najwidoczniej przyzwyczaili się do myśli, że umiera, słabnie i że powoli ją tracą i teraz mają trudności z zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy. Rozumiem, że to bardzo irytuje Ellę, ale musi dać swojej mamie i tacie trochę czasu.
Podoba mi się zastosowanie narracji pierwszoosobowej czasu teraźniejszego. To idealne rozwiązanie przy historiach z wieloma opisami przeżyć wewnętrznych, a jestem pewna, że ich w Twoim opowiadaniu nie zabraknie.
Pozdrawiam
koszmar-na-jawie
b-u-n-t
Dziękuję za wypisanie błędu, musiałam to przeoczyć, uwzględnię to na pewno w poprawkach :)
UsuńMam ochotę trochę porozwodzić się nad genezą takiego zachowania Elli, ale nie, muszę być silniejsza od swojego gadulstwa, bo chcę, żeby to wynikało z tekstu i w pewnym momencie stało się zupełnie jasne. Nie będę uprzedzać faktów :)
Pierwszoosobowa narracja czasu teraźniejszego jest jedną z trudniejszych, mam nadzieję, że to udźwignę. Opisów uczuć przewiduję wiele, to jest coś, w czym lubię eksperymentować, a zresztą opisałam tę historię jako "psychologiczną".
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!